Paweł Kaczmarski bije Tokarczuk



Młody wojujący krytyk zaatakował Tokarczuk frontalnie. Szczęka opada.
http://malyformat.com/2018/08/opowiadania-mizerne/



Zgódźmy się, że Tokarczuk jest dość empikowa. Pisze o Tajemnicy, ale w sposób niekoniecznie głęboki, nie zmuszający przeciętnego, choć raczej sądzę, że przeciętnej przedstawicielki klasy średniej (szeroko pojętej) do opuszczenia strefy komfortu. Można ją spokojnie czytać popijając dobrą herbatę z ładnej filiżanki, między powrotem z pracy a wizytą w supermarkecie. Ale taka literatura nie tylko jest potrzebna, a właśnie jest literaturą w podstawowym sensie. Ani nie agitacja dla mas, ani eksperyment dla wybranych. I tę rolę świetnie spełnia. Daje trochę niezwykłości, różnorodności, nie bulwersuje i nie wymaga zbyt wiele. Czy opowiadania Tomasza Manna dawały więcej? Tonio Kroeger, Śmierć w Wenecji, Mario i czarodziej - była tam jakaś kosmiczna wielkość? Więc czego się czepiać?

(Nawiasem mówiąc, wydaje mi się, że znam inspirację dla krótkich opowiadań Tokarczuk. Ucząc się niemieckiego natknąłem się na zbiory opowiadań z nagraniami i słownikiem. 


 











Są wypisz wymaluj ja wiele opowiadań Noblistki. Niby mówią o codziennym świecie, ale nagle odkrywają jego dyskretną niezwykłość i sprawnie operują puentą, która w ostatnim zdaniu otwiera nową perspektywę widzenie w gruncie rzeczy dość banalnej treści. Może też należy im się Nobel? :) )


Kaczmarski niedawno zaangażował się w dyskusję o potrzebie „konstruktywnej krytyki negatywnej”. http://ha.art.pl/projekty/felietony/4499-wystapily-komplikacje-w-odpowiedzi-rafalowi-gawinowi Być może swoją krytykę Tokarczuk za taką uważa (a wówczas strach pomyśleć, czym byłaby negatywna krytyka destruktywna w jego wykonaniu). Aby nie zniszczyć młodego pisarza, postanowił poćwiczyć na osobie, która ma uznaną pozycję. Jak mu poszło? Przyjrzyjmy się głównym oskarżeniom.

Opowieści bizarne są mizerne, gdyż:

1. Nie ma w nich ma „wielu 'dowcipnych' fragmentów”. → Ależ to nie Burzliwe życie Lejzorka Rojtszwanca. To literatura trochę depresyjna, kobieca (ale też nie kryminały Chmielewskiej), tworząca pewien nastrój za pomocą niedopowiedzeń.

2. Opowiadanie nie mają wspólnego mianownik (dziwność to żadna kategoria w tym wydaniu). → Bo to po prostu zbiór opowiadań, elementem wspólnym jest autorka, jej widzenie świata. Wcześniejsza Gra na wielu bębenkach była podobna. I cóż to za sugestia Krytyka, że lepiej było napisać zamiast tego jedno opowiadanie do GW? A może jednoaktówkę dla Jandy?

3. Opowiadania są przewidywalne, można odgadnąć zakończenie, albo wytypować kilka, jak w powieści kryminalnej. → Może i można, ale to nie ma znaczenie, bo tych opowiadań nie czyta się dla zakończenia, raczej dla nastroju, stylu, ogólnej wymowy. Cóż z tego, że bohaterka „Wizyty” nas koniec okaże się robotem czy czymś takim. W opowiadaniu chodzi o to, że roboty przyszłości będą równie mierne jak miernoty dziś (choć jak zwykle jest to tylko jedno z możliwych odczytań). Znów strach pomyśleć, że Kaczmarski mógłby czytać Braci Karamazow tylko po to, by dowiedzieć się, kto zabił ojca.
Czy zresztą w "Przetworach" jesteśmy pewni zakończenia? Ja nie byłem. Może Kaczmarski jest medium i powinien się zgłosić na odpowiednie badania. Bo akurat u Tokarczuk zakończenia często są zaskakującą puentą. Klonowanie dzieci o genomie podobnym do świętych.

4. „narracja budowana jest z luźno połączonych ze sobą literackich prefabrykatów. Oto mamy kilka linijek dialogu, dalej opis jakiegoś futurystycznego przedmiotu, a tutaj ciekawostkę zasłyszaną ostatnio na otwartym wykładzie”. → A jak to jest gdzie indziej? Nie ma dialogu, opisu, monologu, retrospekcji, skojarzenia? Narracja u Tokarczuk jest właśnie bardzo płynna, mało nużąca, różnorodna. Przynajmniej na tle pozostałej prozy polskiej. (Zrecenzowałby Krytyk powieści Wildsteina?)

5. Styl jest nieadekwatny. Rzeczy, które np. powinny być oczywiste, przestawiane są z dystansem (przykład z „czystym mięsem”). → Bo to jest ujęte z perspektywy androida, człowieka przyszłości (nie wiem, czy egona, bo były tam jeszcze alfy) i obrazuje jego dość infantylny horyzont myślowy. Krytyk słyszał o mowie pozornie zależnej, ale zgrzyta mu, że nie usłyszał swojskiego mówieniem o znanej kuchni. Nie usłyszał, bo mówi osoba, która i „czyste mięso” uważa za jakąś fanaberię.

6 .Autorka nieporadnie wplata informacje określające tło (infodumps). „opowiadanie „Zielone Dzieci” (…) zaczyna się przydługim, sztywnym i sztucznie brzmiącym historycznym wstępem.” → A co w tym złego? Umocowany dobrze w kulturze polskiej cykl o Panu Samochodziku co chwila wplata w narrację informacje encyklopedyczne o sztuce i historii. Może to i dość banalne narracyjnie, ale Tokarczuk jest czytana m.in. dla jej potoczystego stylu, więc jak przedstawi trochę historycznych faktów z lekka archaizującym językiem, brzmi to przyjemnie.

7. „ Nie pomaga jej też fakt, że każdą z historii opowiada z perspektywy jednej konkretnej osoby. (…) czy dało się bardziej sztampowo, bardziej koniunkturalnie?" → A ile perspektyw ma mieć 8-stronicowe opowiadanie, jeśli nie jest prozą eksperymentalną??? Jeśli można to nazwać „koniunkturalnością”, to pewnie Tokarczuk jest też wielbłądem. I niech się teraz tłumaczy.

8. Tokarczuk jest koniunkturalna także w sposób globalny: tłumaczy tematy aktualne na [język?] drobnomieszczański. → Owszem, w niektórych tomach z drugiej połowy twórczości autorka odnosi się do tematów aktualnych. Sądzę, że ma to podkreślić, że przytomnie istnieje w świecie. Rzeczywiście, nie prowadzi to do odkrywczych wniosków, lecz przynajmniej pokazuje, że jej ulubione wątki - delikatna dziwność, poczucie obcości świata, tęsknota za Tajemnicą - mogą pojawiać w kontekście wydarzeń jak najbardziej aktualnych. Czy to jest bardzo odkrywcze? Nie będę się upierał. Być może nawet trochę koniunkturalne - takie mruganie do czytelnika: latam samolotami, rozmawiam o czarnej materii, jestem nowoczesna, ale ich uduchowiona. To się może podobać i napędzać czytelników. Ale jak się żyje z pisania, to co robić?
Oczywiście rozumiem ambicje i misję Krytyka - wymaga od literatury, by była wielka. Ale nie każdy pisze Ulissesa, i może to nawet dobrze.

9. Tokarczuk nie jest Lovecraftem lub  Grabińskim. → Miałaby pisać scenariusze jak Pożarowisko (widziałem kiedyś ten film, z czasów jeszcze Gomułki)? Że nie wciela w życie podziałów dziwności wg neomarksisty Marka Fishera? Równie dobrze Krytyk mógłby wymagać, by była połączeniem Sapkowskiego i Poego. Jeśli ktoś po przeczytaniu Opowieści bizarnych doszedł do wniosku, że autorka chciała się mierzyć z Lovercraftem, ale jej nie wyszło - to chyba jest …. (Lovercraft, kontynuator Poego, posługuje się sprawną narracją budującą napięcie, lecz na jej końcu są różnorakie, dość obrzydliwe potwory, które nawiedzają ludzki świat i straszą. Świetnie sprawdza się w filmie, np.  Koszmar w Dunwich - The Dunwich Horror 2009; Necronomicon, czy w konwencji kina niemego Zew Cthulhu - The Call Of Cthulhu).

Czy zresztą Krytyk naprawdę szukał tego u Tokarczuk, czy tylko potrzebował pretekstu do erudycyjnego popisu na temat weird fiction? A jeśli szukał, to czy rozsądnie? Lubi taką literaturę, horrory SF, i taką chciał znaleźć w tomie Opowiadań bizarnych? To by wyjaśniało, dlaczego niczego tam nie znalazł. Ktoś, kto szuka mocnych wrażeń, nie rozsmakuje się w grzecznej i delikatnej Tokarczuk, tak jak ktoś, kto przyzwyczaił się do wąchania kleju, nie poczuje aromatu herbaty w ładnej filiżance. Zajrzałem do opowiadań Lovercrafta. Nuda z myszką. Wyrazista, ale ciężka narracja. Nijak się to nie ma do Tokarczuk.

A zatem, jeśli to miała być pokaz, jak Krytyk wyobraża sobie „negatywną krytykę konstruktywną”, to wyszła raczej hucpa i kompromitacja. Niezrozumienie poetyki, niezdolność dostrzeżenia wdzięku stylu, narzucanie autorce, jak ma pisać, by zaciekawić Krytyka. To już nie strzelanie kulą w płot i szukanie dziur w całym, ale pełne rozmachu sikanie po ścianie.

Ale najpiękniejsze jest to, że autorka niepostrzeżenie wciągnęła Krytyka w dziwność. Dziwne jest bowiem już pisanie tak niedorzecznych recenzji. Jeszcze dziwniejszy okazał się bieg wydarzeń. Kaczmarski wyznał gdzie indziej, że oprócz Herberta nie ceni też Miłosza i Szymborskiej (choć mają Noble), ani Zagajewskiego (choć mówiono, że może go dostać). Ledwo siknął na Tokarczuk, ta też dostała Nobla. Byłże to sik proroczy? Sik nob(i)litujący. A najdziwniejsze, że ona to przewidziała i skomentowała, przywożąc z Amsterdamu (jest w Momencie Niedźwiedzia) napis widniejący tam na eleganckich arkadach: Homo sapiens non urinat in ventum – człowiek rozumny nie sika pod wiatr. Dodam: szczególnie, gdy jest to wiatr historii.

(Mam nadzieję, że w zgodzie z własnymi deklaracjami, Krytyk nie będzie miał mi za złe tej negatywnej krytyki  konstruktywnej jego recenzji.)

P.S. Nie przepadam za polską literaturą po 1990. To już nie to, co Iwaszkiewicz, Andrzejewski itp. Ale dzięki tej recenzji - polubiłem Tokarczuk. Co za dziwy....



Komentarze

Prześlij komentarz